Erewań-Batumi
Droga Z Erewania do Batumi to najgorsza podroz jaka do tej pory przezylismy.
Widocznie malo podrozujemy ;) Podroz miala trwac najwyzej 10h. Od poczatku wydawalo nam sie to malo realne, ale kto wie. Kaukazcy kierowcy moga naprawde wiele. Jak sie pozniej okazalo porafia jeszcze bardziej nas zaskoczyc...
Do Batumi jedzie z nami piatka Polakow, reszta to Ormianie, w tym kilkoro dzieci. Zajmowanie miejsca w aucie- oczywiscie my musimy zajac tyly, a maja miejca z przodu. Taki przywilej pochodzenia...
Odjazd zaplanowano na 21. Na samym starcie 20 min opoznienia. Sprinter w miare ok, sa pasy bezpieczenstwa (w zadnej gruzinskiej marszrucie nie widzialam), driver mimo, ze szybko, to jedzie w miare bezpiecznie. Na granicy nie wiadomo dlaczego- przesiadka do gruzinskiej marszruty. Miejsca mniej, bagaze calej naszej siodemki Polakow laduja pod siedzeniami lub w przejsciu miedzy siedzeniami. Jedna z Polek, swietnie mowiaca po rosyjsku, pyta sie dlaczego nas przesadzili i, ze chcemy schowac bagaze do bagaznika. Kierowca (taki zarosniety brudny dziad) wyraznie sie wkurza.
Po przejechaniu 50 m od wejscia do auta przec granica armenska kaze wysiadac do odprawy granicznej. Zabiera nas dopiero po odprawie po stronie gruzinskiej (czyli jakies 300m idziemy piechota miedzy posterunkami o 2. w nocy).
Ok, jedziemy. Kierowca wlacza rosyjska muze na caly regulator. Prosimy, zeby sciszyl, bo ludzie chca spac i ze jada z nami dzieci. Nic, jak grochem o sciane, jedziemy dalej w rytm rosyjskiego disco polo. Czujemy sie jak worki z kartoflami.
Ok 6. jestesmy w Tbilisi. Czyli potencjalnie za godzine mamy byc w Batumi...
Kierowca robi sie jakis dziwny, jedzie od jednego pasa do drugiego, na jednym ograniczniku predkosci tak zwalnia, ze gasnie mu auto, na kolejnym jedziemy bez zwalniania w ogole. Jestemy na autostradzie za Gori; kierowca nagle sie zatrzymuje, dwoch Gruzinow gdzies wychodzi, on kladzie sie na przednie siedzenia i zasypia...
Tego juz dla nas za wiele. Wiekszosc ludzi wychodzi z auta (bardzo rozsadne na autostradzie, ale najwidoczniej tutaj to normalne). Dzwonimy na Policje. Robi sie naprawde nieciekawie. Gruzini budza drivera i ten kaze wsiadac z powrotem do auta. My mowimy, ze nigdzie sie nie ruszamy i na pewno z nim nie pojedziemy, bo zginiemy gdzies w rowie albo pod kolami tira. Czekajac na Policje pytamy pozostych podroznych, czy nie widza nic zlego w jego zachowaniu, ale oni na to, ze to normalne. "Jak to normalne? Chcecie wypadku? Nie boicie sie o swoje male dzieci, ktore jada z Wami?" "Nie, to normalne". Policja przyjezdza i zaczynaja sie slowne przepychanki. Mowia nam, ze skoro kierowca nie jest pijany ( a nie jest) nic nie sa w stanie zrobic. I nie ma czegos takiego jak obowiazkowy kierowca na zmiane.. Czyli mozna wszystko. Spac na autostradzie tez..
Na szczescie nie wiedziec dlaczego w miedzyczasie zatrzymuje sie inna marszrutka i nas zabiera do Batumi. Doplacac nie musimy.
Do celu docieramy o 13.00 czyli po 16h jazdy. Mamy juz naprawde dosyc.
Dosc sprawnie lapiemy kolejna marszrutke do Gonio. Mamy tam zarezerwowany pokoj na reszte pobytu. Gonio lezy 10 km od Batumi. Wybralismy je, bo ceny kwater sa nizsze i w dodatku z widokiem na morze. Poza tym im dalej od Batumi tym czystsza woda. Gonio lezy na poludnie od miasta i ma dobre polaczenia do kurortu. Jeszcze w Polsce zarezerwowalismy 4 noce w hotelu Villa Gonio, zaplacilismy tez za rezerwacje 15% kwoty. Hotel jest 150 m od morza, polozony jest na wzgorzu, wiec z plecakami nie mamy ochoty isc po 16 godzinach jazdy.
Marsztutkarz wysadza nas w "centrum" wiec postanowiamy wziac taksowke. Za 10 lari ma nas zawiezc na miejsce, jednak taksiarz najpierw wiezie nas pod inny adres, rzekomo nie wiedziac, ze to nie ten hotel. Wlasciciele tez o naszym Villa Gonio "nic nie slyszeli". Stanowczo mowimy, ze chcemy nie pod numer 7, ale 17! Z wielka laska zawozi nas pod wskazany adres, po czym zabiera 20 lari i wsiada do auta. Tego juz za duzo, T. zaczyna sie klocic, wiec ten oddaje nasze 10 lari.
Rozmawiamy z wlascicielka naszego hotelu, okazuje sie najpierw, ze nie ma dla nas kwatery, bo nic o naszym przyjezdzie nie wiedziala! Potem cos mowi, ze ma gosci z rzadu gruzinskiego i nie mogla odmowic im, kiedy poprosili o dodatkowe 2 noce w hotelu. Ale ma dla nas "deal" - 2 noce spedzimy u jej kolezanki (czyli polowa pobytu!), potem przeniesiemy sie do niej, a w zamian dostaniemy sniadania, kolacje za free, wino i darmowy odwoz na lotnisko. Mamy gdzies jej jedzenie, ale nie mamy sily szukac nowej kwatery. Godzimy sie na te warunki. Kwatera kolezanki o duzo nizszym standardzie, nie ma cieplej wody po poludniu, i bez widoku na morze.
Kolacja w naszym hotelu kiepska. Dajemy jeszcze rade isc nad morze. Tomek nawet sie kapie, ja nie bo nie wzielam butow na kamienie. Zaczyna padac, wiec zwijamy sie i idziemy na piwo do plazowej restauracji Sazanderi.
Siedzimy przy piwku a tu nagle ktos nas wola z sasiedniego stolika. To Josef z Tbilisi. Jest tutaj z zona i synkiem na wakacjach. Zapraszaja nas do stolu. Lamanym rozyjskim jakos sie dogadujemy ( w sumie Tomek, ja lamię po czesko-polsko-rosyjsku z akcentem na polski) i wychodzi z tego niezla supra. Mysl przewodnia - "Nie bój sie Putina, pij gruzińskie wina". Glowa ciezka..
I jak tu myslec o Gruzianch... Niełatwo ;)