Wstajemy o 8 rano i idziemy na szlak - juz nie moge sie doczekac. Pierwotnie mialy byc jeziorka Korula, ale po rozmowie z Asia i Piotrkiem zmieniamy decyzje, zeby wrocic wczesniej i pojsc na wyciag obejrzec widoki. Idziemy na lodowiec Czaaladi. Bezposrednio przed lodowcem lapie nas deszcz, potem jeszcze raz w drodze powrotnej. I jeszcze raz 15 minut przed Mestia. Moje 10 letnie buty daja rade do drugiego deszczu, przy trzeciej ulewie przemakaja. T. kurtka nie wytrzymuje przy pierwszym deszczu. Widoki piekne- warto bylo! W drodze powrotnej zatrzymuja sie marszrutki- za 25 lari moga nas podwiesc do miasta... W zyciu! Wieczorem w barze Usba zamawiamy kolacje: ja i T. - swanskie chaczapuri- nie wiem dlaczego dostajemy jedno, Asia jakies ciasto z miesem (mowi, ze polowa miesa jakas zylasta), a Piotrek - zupe z ryzem i miesem (zupa moze i jest, ale zamiast miesa jest kosc) oraz kebab. Piotrek oczekiwal wieprzowiny w bulce z warzywami i sosem (wersja polska), ja mowie, ze bedzie na talerzu: mieso, frytki i warzywa (wersja po turecku)... A dostaje kiełbase z talaralkami cebuli.. Chyba sie ostatecznie nie najada. Do picia oczywiscie chacha i herbata (jakies zielsko). Chacha swoja moc ma, ale jak sie okazuje po 0,5 litra nie jest tak zle. Postanawiamy doprawic piwem na lawce w parku. Po drodze pytamy policjantow, czy mozna w parku. Tak mozna. Ale nikogo wiecej z piwkiem na lawce nie widzimy. Ta kultura tu jeszcze nie dotarła ;)
Na lawce przed Lailą podchodzi do nas Azjat. Simon, Chinczyk. Bardzo mily czlowiek, probuje dowiedziec sie dlaczego nie dziala wifi. Jakas laska usiadla mu na laptop i nie moze pracowac, a to dla niego wazne, bo nie moze zarzadzac interesem. SProwadzi firme produkujaca zamki do H&M. Zwiedzil wlasnie Iran, Armenie i chce jechac do Turcji. Nie sadzilam, ze i taki sie tu trafi, szacun ;) zapraszamy go do Polski.
Wracamy do pokoju, idziemy spac. Jutro o 6 rano wyjazd do Tbilisi. Na sam koniec gasnie swiatlo, w okolicznych domach tez nie ma. Juz niewiele moze mnie zdziwic.