Sniadanie, krotki wypad po okolicy, pakujemy manatki, zegnamy sie z Mają i ruszamy do Tbilisi, zeby zlapac pociag do Erewania. Jedziemy stopem, bo chcemy zatrzymac sie na Przeleczy Jvari i w Ananurni. Z zawrotna szybkoscia lapiemy stara ładę na rosyjskich tablicach. Kierowca Gruzin, jedzie z Wladykaukazu do rodziny w Kachetii. Chyba mijamy Jvari, bo pojawia sie na horyzoncie ogromne betonowe dziwadło w kształcie okręgu, z malunkami typu graffiti wewnątrz. Symbol "przyjaźni gruzinsko-rosyjskiej" lat 70. ubieglego stulecia. Na pozegnanie dostajemy butelke rosyjskiej wodki. Musimy sie zastanowic z T. czy nasza " przyjazn" polsko-rosyjska na tym nie ucierpi. Ale ostatecznie gift jest od Gruzina, nie Ruska. Bierzemy do Polski.
Dalej lapiemy taksiarza, ktory za free zawiezie nas do Ananurni. Po drodze dostajemy po butelce pysznej zimnej lemoniady o smaku kremowym. Takiej jeszcze nie pilismy:)
Twierdza niczym wielkim Polaka nie zachwyca, ale slusznie Gruzini sprzeciwili sie probie powiekszenia zbiornika Jvari przez SSR. Pamiatka narodowa.
Do Tbilisi docieramy juz marszruta, ktora akurat sie nawinela, a nam nie chcialo sie dluzej stopowac. Po drodze lapie gume, a my jestesmy cali w pyle.
O 22.16 mamy pociag do Erewania. 2 klasa, 4 osoby/przedzial. Co prawda nie jest to kuszetka Lwów-Wroclaw, ale daje rade.
Dworzec kolejowy to cudo architektury radzieckiej. Wewnatrz co prawda sa ruchome schody prowadzace do centrum handlowego, ale zeby wejsc na peron trzeba pokonac waskie wysokie schody na piechote. Bez windy. W Poznaniu chociaz o tym pomysleli, niemniej w Poznaniu dworzec otworzono w zeszlym roku.